Czas złych projektów mamy już za sobą [Rozmowa]
O oczarowaniu Krakowem, przeprowadzkach i dobrym guście z Elżbietą Koterbą, zastępcą prezydenta do spraw Rozwoju Miasta Krakowa rozmawia Magdalena Strzebońska-Jasińska.
Pamięta Pani swój pierwszy dzień w Krakowie?
Tak, byłam wtedy w trzeciej klasie liceum. Gdy tylko zobaczyłam Kraków, od razu zapragnęłam w nim zamieszkać na stałe.
Co Panią tak oczarowało?
Kraków przypominał mi mój rodzinny Zamość. Oba te miasta miały podobny klimat, architekturę i były bardzo gościnne. Jan Zamojski dbał, by jego Zamość był renesansowy pod wieloma względami: kulturowym, naukowym i społecznym. Tam zawsze współistniały ze sobą różne nacje. W Krakowie też tak jest.
Studia architektoniczne to Pani pomysł, czy podpowiedź rodziców?
Moja świadoma decyzja. Wybrałam je wbrew rodzicom, którzy uważali że powinnam studiować medycynę, podobnie jak mój brat. Sama też zdecydowałam, że jadę studiować do Krakowa, a nie do Warszawy, gdzie mieszka moja rodzina, więc miałabym łatwiej w organizowaniu życia codziennego.
W miastach królowała wielka płyta. To nie był dobry czas dla architektów.
Zgadza się. Żyliśmy w kraju, gdzie tylko nieliczne obiekty, jak np. budynki sakralne lub domy jednorodzinne były projektowane na indywidualne zamówienie. To mnie jednak nie przerażało. Wiedziałam, że wybrałam ciekawy kierunek studiów. Od liceum bardzo interesowałam się architekturą i jej historią. Prowadziłam nawet szkolną gazetkę o tej tematyce. Choć wówczas trudno było znaleźć dobrze zaprojektowane, współczesne budowle radziłam sobie zdobywając prasę zachodnią ze świetnymi projektami.
Gdzie Pani mieszkała podczas studiów w Krakowie?
Niemal w sercu miasta, bo w jednej z kamienic przy ul. św. Sebastiana. Bardzo mile wspominam ten czas. Bliskość rynku dodawała mi energii. Potem z rodziną przeprowadziłam się na chwilę na osiedle, które obecnie nosi nazwę Krowodrza Górka.
I tam zderzyła się Pani z inną architekturą.
Ja jednak to osiedle bardzo sobie chwalę. Oczywiście nie za architekturę, bo to czas, gdzie wszystkie bloki powstawały w fabryce domów, lecz za urbanistykę. Projektanci znakomicie rozwiązali funkcje komunikacyjną tego osiedla. Ruch pieszy oddzielony został od kołowego. Komunikacja samochodowa odbywa się po obrzeżach osiedla, a przez jego środek przechodzi ciąg pieszy. Stamtąd można dojść do przedszkola, szkoły, sklepów. Pomiędzy blokami są zielone wnętrza i jak dziecko wychodzi z domu na plac zabaw, to rodzice mogą być spokojni, że nie wejdzie na ulicę.
A poza tym mieszkańcy nie zaglądają sobie do okien.
Tak, bo zachowana została właściwa odległość pomiędzy budynkami, która była wielokrotnością ich wysokości. Najpierw obowiązywała jej dwukrotność, a potem ta norma zmniejszyła się do półtorakrotności. Poza tym urbaniści, którzy projektowali zespoły mieszkaniowe ustalali też promień dojścia od bloku do przedszkola, szkoły czy sklepu i tak lokowali te usługi, by mieszkańcy mieli do nich blisko.
Tak było do początku lat 90. Potem weszły w życie przepisy, które te parametry zlikwidowały i wprowadziły nowe regulacje związane z przesłanianiem obiektów. Równocześnie zmieniło się podejście do gospodarowania przestrzenią, w ramach którego został zwiększony nacisk na efektywniejsze wykorzystanie jej walorów ekonomicznych.
Wydaje się, że inwestorzy przestali tę przestrzeń szanować. Zaczęły pojawiać się brzydkie bloki, stojące w bliskim sąsiedztwie.
Myślę, że czas złych projektów mamy już za sobą. Te budynki, które obecnie powstają są już na dobrym poziomie. Najgorsza sytuacja nadal panuje w urbanistyce. Mamy problem z tzw. uzupełnieniami, kiedy to między blokami powstają kolejne budynki, choć wcześniej wyznaczony został tam teren zielony. Takie sytuacje zdarzają się na wielu krakowskich osiedlach.
Inwestorom nie zależy na wyglądzie takiego osiedla?
Myślę, że wciąż rosnące zapotrzebowanie na mieszkania spowodowało, że jeśli już inwestor ma działkę, to chce ją maksymalnie wykorzystać pod zabudowę.
A czy są jakieś dobre przykłady obecnie projektowanych zespołów mieszkaniowych?
Tak, jest kilka. Na przykład jeden z deweloperów, którego nazwy nie będę wymieniać, chce w Krakowie oprócz budynków mieszkalnych wybudować drogi, przedszkole, inne budynki usługowe oraz park. Swoją inwestycję rozpoczął od realizacji dróg i infrastruktury. Jeśli ten projekt zostanie wdrożony, będzie to właśnie przykład dobrze zrealizowanego zespołu mieszkaniowego.
Czy projektując osiedle architekci próbują przekonać inwestorów do swoich wizji, czy raczej godzą się na wizję inwestora?
Architekci projektują na zlecenie inwestora. Myślę, że w wielu wypadkach jest to kompromis pomiędzy zyskiem, a wiedzą z zakresu projektowania. Coraz częściej inwestorom zaczyna jednak zależeć, by projektowana przestrzeń była atrakcyjna dla potencjalnego klienta.
Czy takie kompromisy nie utrudniają drogi do tego, by być uznanym architektem?
Gdy zaczynałam pracę w zawodzie, to jak już wspomniałam, bardzo rzadko zdarzała się możliwość realizacji zlecenia projektu indywidualnego. I jeśli ktoś dostał je, to w projektowanie wkładał całą inwencję twórczą. Tym sposobem pracował na swoje dobre imię. Dziś niektóre pracownie, nastawione na ilość, a nie na jakość - przypominają małe fabryczki. Projekty są jakby bezimienne.
Pani Prezydent, w jakiej części Krakowa dziś Pani mieszka?
Na Prądniku Białym. Mamy tu dom z ogrodem, w którym mieści się pasieka mojego męża.
Czy obecny dom sama Pani zaprojektowała?
Powstawał w czasach, gdy oboje z mężem byliśmy bardzo zajęci realizacją projektów, więc nasza rodzinna inwestycja zawsze była spychany na dalszy plan. Ale w końcu się udało.
Pewnie jest w nim duża garderoba?
Tak, musiało się znaleźć dla niej miejsce. Ale dzisiaj we wszystkich domach takie pomieszczenia są projektowane.
Pytam, bo to ważne miejsce dla kobiet, które przykładają dużą wagę do swojego wizerunku. Pani zawsze jest świetnie ubrana.
Dziękuję.
Korzysta Pani z pomocy stylistów?
Nie, sama dbam o swój wizerunek. Nie mam z tym większego problemu.
Gdzie Pani kupuje swoje stroje?
Tam, gdzie wiedzą, jaki mam rozmiar, gust i od razu pokazują coś odpowiedniego dla mnie, czyli w znanych mi butikach. Kiedyś przyszłam do sklepu, w którym wcześniej nie byłam. Ekspedientka popatrzyła na mnie i zaproponowała spódnicę mini. Podziękowałam. Od tego czasu nie ryzykuję.
A czy te butiki są w Krakowie?
Tak, na Starym Mieście. Ale takich sklepów jest coraz mniej. W ich miejscu pojawiają się banki i restauracje.
Wszystkie sklepy przenoszą się do galerii handlowych. Odwiedza je Pani czasem?
Niestety nie, choć kilka z nich projektowałam. Na przykład Galerię Bonarkę i Galerię Bronowice.
Co Panią powstrzymuje?
Do tego by tam przyjść, trzeba znaleźć czas. Mnie go stale brakuje. Praca w urzędzie pochłania większą część mojego dnia w związku z tym osobiste sprawy zeszły na dalszy plan.
Ale po pracującym tygodniu przychodzi wolny weekend. Bywa Pani na kulturalnych wydarzeniach, które organizowane są w Krakowie?
Tak. Nie mogłabym sobie tego odmówić. W wolnej chwili idę do teatru, na koncert, czy na wystawę. Cały czas jestem pod wrażeniem dzieł Beksińskiego, które pokazywane są w Nowohuckim Centrum Kultury.
Kraków ma ścieżki rowerowe, są też miejskie rowery. Korzysta Pani z tej oferty miasta?
Jeżdżę na rowerze i chętnie przyjeżdżałabym na nim do pracy. Problem w tym, że z Prądnika Białego do centrum nie ma ciągłej ścieżki rowerowej, a mi brakuje odwagi, by poruszać się jezdnią. Czekam więc na to, gdy pojawi się możliwość przejechania tych kilku kilometrów w sposób całkowicie dla mnie bezpieczny. Ale zachęcam wszystkich, którzy nie mają planów na przyszłoroczne wakacje, by pomyśleli o wycieczkach rowerowych po Roztoczu. Gwarantuje niezapomniane wrażenia.